wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 7.

Charlie spał na ławce. Gdyby ktoś dobrze by się wsłuchał to usłyszałby jego równy oddech.  Wciąż leżał na ławce opierając głowę na rękach. Był odwrócony w stronę Rose. Nauczyciel udawał że go nie widzi jak śpi. Był on tak samo zmęczony i prawie usypiał, ale wciąż się wybudzał co chwile sprawdzając stan klasy.
Rose nie czytała już książki. Schowała ją do torby dawno temu. Jej dotychczasową czynnością było opieranie głowy o lewą rękę i patrzenie na Charliego. Sama się sobie dziwiła. Nie wiedziała czemu, ale jak Pam zaczepiła ją przy szafce i ostrzegła ją przed nim, zaczęła się bardziej interesować jego osobą.
Zastanawiała się czemu ktoś taki jak może być z Pam.
Rose spojrzała na zegarek. Jeszcze 20 minut. Oparła się o prawą ręką i spojrzała w okno. Wiatr z każdą chwilą stawał się coraz mocniejszy. Przez to, okno w klasie otwarło się, obijając się kilka razy o ścianę. Nauczyciel wstał i podszedł do niego. Trzasnął nim i szybko przekręcił klamką by okno zamknęło się.
Przez moment poczuła powiew wytworzony przez okno. Poczuła zapach deszczu. Była ciekawa czy ma parasolkę w szafce. I chyba znowu będzie musiała się nie źle namęczyć żeby otworzyć drzwiczki. Zastanawiała się jaką pójść drogą by jak najszybciej dojść do domu.
Popatrzała jeszcze chwilę na boisko i odwróciła w stronę Charliego. Zobaczyła, że patrzy na nią. Gdy zobaczył, że ona robi to samo uśmiechnął się.
Rose odwdzięczyła się uśmiechem a ona ruchem ręki pokazał na czoło. Rose dotknęła dłonią czoła i poczuła kosmyk luźno opadający na jej twarz. Odgarnęła go, zastanawiając się jak mogła go nie zauważyć. Charlie zaśmiał się. Wyciągnął rękę w jej stronę i ten sam kosmyk założył jej za ucho.
Rose zarumieniła się, a on tyko uśmiechnął się łagodnie.
A jej bardzo podobał się ten uśmiech. Nie wiedziała dlaczego.
Kilka dni temu mogła bo go minąć na korytarzu nawet nie podnosząc wzroku a teraz mogłaby godzinami patrzeć na jego uśmiech.
Uśmiech przy którym odsłaniał rząd białych zębów, jednocześnie tajemniczy i równie przyciągający.
Tak samo jak oczy.
A on myślał tak samo o oczach Rose. Dwa błękitne oceany, które zasłaniała długą grzywką.
Rose nie wiedziała co zrobić więc pierwsza odwróciła wzrok. Patrzała w jeden punkt na ścianie przed nią. Nie mogła zrozumieć co się właśnie stało.
Przyłożyła prawą dłoń do piersi na wysokości serca i objęła nadgarstek lewą ręką. Serce dudniło jej i przy każdej sekundzie zwalniało przywracając jego pracę do normalnego tempa.
-Już koniec waszej kary. Możecie się zbierać do domów. - Zarządził nauczyciel, patrząc na zegarek.
Rose w jednej chwili ocknęła się z chwilowego zatrzymania jakichkolwiek czynności i mocno chwyciła torbę.
Szybkim krokiem przeszła obok ławek oraz biurka nauczyciela i wyszła z sali.
Przyspieszyła kroku. Dotarła do szafki i podnosząc lekko trzęsącą się rękę chwyciła pokrętło. Przekręciła go parę razy i pociągnęła drzwiczki. Spojrzała do środka i wyciągnęła fioletową parasolkę. Trzasnęła drzwiczkami i ruszyła w kierunku wyjścia.
Minęła główną szkolną bramę, gdy zaczęło kropić.
Rose rozłożyła parasol i przyspieszyła kroku. Wbiegła do parku i mijając ludzi, uniosła parasol nad głowę. Stanęła dopiero w centralnej części parku, przy wielkim drzewie. Przykucnęła przy nim. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej.
Nie wiedziała co ma teraz zrobić. Do domu iść nie mogła, bo nie miała płaszcza i mogłaby się przeziębić. Kucała więc pod tym drzewem i zaczęła odtwarzać sobie cały dzień. Jak wstała, jadła śniadanie, szła do szkoły, dwie pierwsze lekcje.
Przypomniała sobie kawałek sztuki Hamleta, który dzisiaj przerabiała na lekcji sztuki przed przerwą na lunch.
"Biada podrzędnym istotą, gdy wchodzą
Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy. "
Zastanawiała się jak można by było się z tym odnieść do prawdziwego życia.
Popatrzała przed siebie i ujrzała postać w ciemnym płaszczu z czarnym parasolem nad głową. Dostrzegła coś w rękach tej osoby. Rozpoznała swój szary płaszcz, który zostawiła w szkole. Wybiegła tylko z parasolką.
Wstała i podeszła bliżej. Wpatrywała się w tajemniczą osobę. Nie mogła jej rozpoznać.
-Dziękuje. - Powiedziała chwytając płaszcz.

* * *

Charlie wziął plecak na ramię. Stanął przed oknem. Zauważył jak Rose wybiegła ze szkoły. Chciał za nią pobiec, ale jednak ktoś go uprzedził.
Przez chwilę biegł, a przed samym parkiem zwolnił kroku.
Potem Chralie nie mógł go dostrzec przez korony drzew, które zasłaniały ścieżkę, gdy patrzało się z drugiego piętra. Poszedł przez klasę i wyszedł na korytarz.

* * *
Widziała jak za nią biegł. Może w końcu Rose odczepi się od Charliego jeżeli on z nią porozmawia.
Pam opierała się o drzwi.
Rose minęła ją jak wybiegała. On też. Wyprostowała się i weszła w głąb szkoły.
Podeszła do szafki i otworzyła ją. Zaczęła przeglądać jej zawartość. Wzięła z niej kilka zeszytów i włożyła do torby. Była nieco zdenerwowana przez Charliego i tą Rose. Wiedziała że Charlie ma za miękkie serce i każdy mógł to wykorzystać.
Trzasnęła drzwiczkami. Oparła się plecami o rząd szafek. Zaczęła myśleć o projekcie. Wiedziała, że nie mogła się z nikim zamienić. Nawet gdyby mogła nikt by raczej nie chciał.
Znała go od kilku lat. Nie to, że żałowała tej znajomości ale gdyby nie to, co kiedyś się stało...
Stare dzieje. Starała się zapomnieć, ale było coś przez co nie mogła tego zrobić.
Dotknęła dłonią swoją klatkę piersiową. Przez bluzkę wyczuła bliznę której tak bardzo się wstydziła...
Pionowa blizna która miała nie więcej niż 10 centymetrów, zaczynała się na wysokości piersi i kończyła przed pępkiem. Mogła bez problemów nosić bluzki i sweterki w dekoltem w "serek".
Po chwili odeszła od szafek i skierowała się w stronę wyjścia.

wtorek, 19 marca 2013

Stając naprzeciwko śmierci...

Speszjal rozdział for Jenny-chan

* ♡ *
Biegła jak najszybciej mogła. Mijała budynki, domy. Przebiegała przez czyjeś podwórka by jak najszybciej się tam znaleźć.
Nie przeszkadzał jej deszcz, który zaczął padać. Zgrabnie przeskakiwała kałuże. 
Wskoczyła na dość niski kosz na śmieci a potem na mur. Rozejrzała się po okolicy.
W końcu dostrzegła to czego szukała. Wielki biały dom, ogrodzony wysokim żywopłotem. Doskonale czuła jej zapach.
Pobiegła wzdłuż muru zeskakując na jego końcu. Wylądowała na podwórku naprzeciwko tego domu.
Spokojnym już krokiem podeszła bliżej. Wciągnęła powietrza. Tak. To był jej zapach. Tak dobrze jej znany i wszędzie rozpoznawalny. 
Jej nozdrza poruszyły się. Poczuła lekkie mrowienie na plecach. 
-Już czas. To ta chwila. - Powiedziała sama do siebie.
Z pleców zdjęła rzecz, z którą tak długo się oswajała. Przyłożyła lufę do nosa i wyczuła subtelny zapach prochu strzelniczego. Naładowała karabin.
Przez ten jeden dźwięk, poczuła jak traci grunt pod nogami. 
Wielkie, czarne skrzydła ze świstem rozłożyły się w powietrzu. Kilka piór spadło na trawnik.
Ponownie stanęła na nogach i spokojnym krokiem szła w kierunku domu. 
Ciągle patrząc przed siebie, minęła wejście na podjazd. Weszła na werandę przed domem. Lewą dłonią dotknęła framugi drzwi. 
Cofnęła się o kilka kroków i obróciła się o 90 stopni. Wymachnęła nogą i kopnęła w drzwi, które z wielkim hukiem rozsypały się a korytarzu. 
Domownicy szybko wstali z łóżek i skierowali się do miejsca hałasu. 
Pierwszy znalazł się tam jeden z lokajów.
-Przykro mi. Numerze jeden. - Powiedziała delikatnie uśmiechając się.
Wycelowała w jego stronę i oddała strzał. Trafiła w serce. Śmierć na miejscu. Przeładowała.

* * *

Na dźwięk wystrzału zerwała się z łóżka. Nie wiedziała co się dzieje. Pobiegła do szafy i ubrała się w pierwszą lepszą rzecz.
Do jej pokoju wbiegł jedna z pokojówek - Annie. Kazała jej szybko spakować najpotrzebniejsze rzeczy i uciekać. Zrobiła tak jak chciała. Słyszała w jej głosie strach i lęk. Nie przeciwstawiała się. Annie wyjęła jedna dużą torbę i pakowała ubrania i kilka koców. A ona szukała w zakamarkach swojego pokoju różnych kosztowności, które mogłaby sprzedać. Ale tylko na jednej rzeczy jej zależało. Na naszyjniku z błękitnym kryształem.

* * *

Zauważyła kolejne osoby zbierające się w holu. Strzelała do każdej, która stanęła jej na drodze. Przy każdym wystrzale liczyła. Numer jeden. Dwa. Trzy. 
Dziwiła się, że może być aż tyle służby w jej domu. Jak tak dalej pójdzie to będzie miała problem, bo mogą się zebrać policjanci i antyterroryści zanim skończy swoją misję.
Czekała aż on się pojawi. Będzie jej łatwiej. Tylko ile jeszcze będzie musiała na niego czekać ?
Co chwilę zadawała sobie to pytanie. Z każdą chwilą, z każdym strzałem jest coraz mniej czasu.
Ponownie przeładowała.
-Żegnaj. Numerze dwudziesty.
Oddała strzał między oczy. Mężczyzna padł na ziemię. Wszystkie osoby leżały martwe. Na razie nikt nie przybiegał, więc miała nadzieje, że to koniec.
Ostrożnie stąpała między ciałami.
W między czasie zablokowała spust. Wyciągnęła pusty magazynek i włożyła tam nowy, w pełni naładowany, który wyciągnęła z szerokiego paska swobodnie opinającego jej biodra. Na nim było jeszcze kilkadziesiąt magazynków i bomb. Tak, na wszelki wypadek.
Ominęła wszystkich i obróciła się do nich. Dotknęła ręką miejsca nad jej czołem. Wyczuła wianek z kwiatów, które w przeciwieństwie do jej czarnego stroju, były we wszystkich kolorach znanych ludzkości.
Zdjęła wianek i po kolei urywała kwiaty. W wianku brakowało dwudziestu. Miała je na dłoniach. Uniosła ręce na wysokości jej twarzy, a potem wypuściła powietrze tak, że wszystkie kwiaty wyleciały z jej dłoni. Jeden kwiat wylądował na sercu każdej zabitej osoby. Gdy wszystkie kwiaty znalazły swojego właściciela, zaświeciły się.
Tylko ona widziała jak ich dusze unoszą się ponad ciała. Obróciły się w jej stronę, uśmiechnęły się jakby jej wybaczając i znikły, rozpływając się w powietrzu.
Wbiegła schodami na górę. Mijała pokoje ale każdy który znajdował się za jej plecami, to nie był ten, którego szukała.
Ostatnie drzwi na końcu korytarza to były te których szukała. Jej skrzydła stały się większe pod wpływem rosnącej adrenaliny. Uniosła nogę i kopnęła ją w drzwi.
Widziała ją jak stała w oknie. Za nią stała jedna pokojówka z wielką torbą.
Annie wypchnęła dziewczynę za okno i rzuciła za nią torbę. Obróciła się w jej stronę i rozłożyła ręce tak jakby chciała bronić dziewczynę. Wiedziała że jej nie pokona, ale dawało to dziewczynie kilka chwil, które mogły uratować jej życie.
-A więc służba, zawsze będzie chronić swego pana. Nawet za cenę śmierci... - Zaczęła robiąc kilka kroków w jej stronę. - Prawda Annie ?
-Masz rację. Poprzysięgliśmy jej bronić do końca życia.
-Oh proszę Cię Annie. Mów mi po imieniu. Tak jak za dawnych lat. - Zaśmiała się.
Wyrwała jeden kwiat z jej wianka. Kwiat w kolorze białym. W kolorze niewinności i oddania.
-Ja... Nie mogę... Tego zrobić... Przykro mi...
-No cóż jak wolisz... - Przeładowała karabin. - Jakieś ostatnie życzenie, Annie ?
Milczała. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Wiedziała, że to koniec.
-Do zobaczenia. Numerze dwudziesty pierwszy.
Nacisnęła spust. Kula trafiła ją w klatkę piersiową.
-Bądź dla niej łagodna... Proszę... Jenny... - Wypowiedziała ostatnie słowa.
 Annie upadła na ziemie. Leżała z otwartymi oczami. Jenny podeszła do niej i prawą dłonią zamknęła jej oczy. Ucałowała ją w czoło i wstała. Pamiętała te dni jak były sobie bliskie. A potem nastały te dni.
Jenny dmuchnęła w kwiat, który miała w lewej dłoni. Wylądował na jej sercu. Cały rytuał się powtórzył.
Annie pojawiła się przed nią i popatrzała błagalnym wzrokiem. Poruszyła ustami jakby mówiąc: "Proszę" po czym znikła.
Jenny podeszła do okna. Widziała ją. Głęboko w lesie, biegła przed siebie potykając się o własne nogi i korzenie.
Spojrzała w prawo. Jej nozdrza poruszyły się. On tam był.
-Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Będę czekać w punkcie E. - Powiedziała cicho.
Wiedziała że ją usłyszy. Zawsze ją słyszał.
Spojrzała na Annie. Była wobec niej bardzo lojalna. Nie wiedziała dlaczego. Jak ona mogła ? Jak oni mogli ?
Stanęła na parapecie. Wyskoczyła przez okno. Rozłożyła skrzydła by nie zaliczyć twardego lądowania na ziemi. Delikatnie stanęła na ziemi. Popatrzała w przestrzeń po czym ruszyła przed siebie.
Skrzydła schowała by nie zwracać na siebie uwagi. Weszła do lasu. W oddali słyszała syreny wozów policyjnych i helikoptera.
Obróciła się w tamtą stronę i uśmiechnęła się. Zdążyła w samą porę. Spojrzała przed siebie i poszła w stronę tego miejsca, w którym wszystko miało się rozstrzygnąć.
Na zawsze.

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 6.

Rose dogoniła Kate w południowym skrzydle.
-Kate... - Powiedziała nieco zasapana. - Gdzie tak pędzisz ?
-Gonie za swoim szczęściem. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Ty też powinnaś. - Powiedziała odgarniając jej kosmyk włosów z czoła.
-Szczęściem ? - Wysapała.
Kathleen uśmiechnęła się i pokazała palcem w stronę wyjścia. Tam stał Frank.
Rose zgięła się w pół. Gdy się wyprostowała przeciągnęła się i ziewnęła.
-Oh Rose. Jak będziesz zachowywać się jak chłopak to nigdy nie znajdziesz faceta. Raczej chłopcy nie lubią umawiać się z kimś kto zachowuje się jak on.
Rose spojrzała na siebie.
-Wyglądam całkiem normalnie.
-No właśnie w tym tkwi problem. Powinnaś się ubierać bardziej ekstrawagancko.
Po tym zdaniu Kate obróciła się niczym baletnica a jej spódnica uformowała się w kształt kwitnącego kwiatu.
-Jak to mówią: "The Power of Love".
-Idź sobie goń to swoje szczęście. Idę zanieść swoje rzeczy do szafki i idę na egzekucje dobrze miniętego popołudnia...
Kate uśmiechnęła się, że nie musi siedzieć w kozie tylko idzie na "randkę" z Frankiem.
-Powodzenia na randce. - Powiedziała Rose i poszła w drugą stronę.
-Nawzajem. - Krzyknęła za nią gdy odchodziła.
Rose tylko odwróciła się i pokazała jej znak ręką który oznaczał ostrzeżenie.
Kate pokiwała głową i pobiegła w stronę Franka.
-Gotowa ? - Spytał.
-Jasne. - Odpowiedziała i uśmiechnęła się.

* * *
 
Rose doszła do szafki i bardzo powoli zaczęła przekręcać pokrętło, mając nadzieje, że otworzy drzwiczki za pierwszym razem.
Udało jej się więc odetchnęła z ulgą. Schowała tam parę książek bo jej torba była lekko ciężka. Wzięła też książkę, którą zawsze czytała gdy musiała zostać po zajęciach.
Zamknęła szafkę i zobaczyła Pam przed jej twarzą. Schowała się za drzwiczkami i zauważyła ją dopiero gdy je zamknęła. Nieco się przestraszyła ale nie dała po sobie tego poznać.
-Czego chcesz ? - Zapytała jak najmilej mogła.
-Chce Cię tylko ostrzec. 
-Mnie ? Przed czym ? 
-Przed Charliem. Uważaj. On jest mój i jeżeli coś zrobisz i ja się o tym dowiem to będziesz mieć niemałe problemy. 
Nawet w ustach tak zadufanej w sobie dziewczyny mogło zabrzmieć to groźnie. Rose starała się nie dać podejść Pam.
-A jeżeli się nie dowiesz ? - Zakpiła.
-Dowiem się. 
Pam wyminęła Rose lekko szturchając ją w ramię.
Rose pokręciła głową i odeszła w przeciwną stronę by dojść do sali gdzie będzie odbywać karę.

* * *

Gdy minie ostatnia lekcja, wraz z ostatnim dzwonkiem zaczyna się koza dla tych co zostali do niej wysłani. Uczniowie mieli 10 minut na dotarcie do klasy w której się odbywała. 
Rose bardzo dobrze znała tą salę. Sala była wiekowa jak ta pani Brown. Pożółkniałe ściany, stare regały, szafy, biurko. Okna nie domykały się. W klasie unosił się lekki zapach stęchlizny. Nikt nigdy nie wiedział czemu i nikt wolał nie wnikać.
Rose pochodziła jeszcze chwilę po korytarzach i weszła do toalety. Oparła się o umywalkę i spojrzała w lustro. Nigdy nie uważała, że jest jakaś szczególnie piękna, ale że brzydka to też nie.
Może powinna posłuchać rady Kate i stać się bardziej kobiecą.
Kosmyk włosów ponownie oparł się o jej czoło. Rose postanowiła rozpuścić swoje włosy. Przeczesała je ręką. Znowu popatrzała w lustro i pomyślała że na dobry początek to wystarczy. Zrobiła kilka kroków w tył. Ponownie przeczesała włosy ręką i wyszła z toalety.

* * *

Rose weszła do sali spóźniona kilka minut. Przed ostatni dzwonek zabrzmiał dosłownie wtedy kiedy wyszła z toalety. Nie biegła ale szła szybkim krokiem. Nie chciała być bardzo spóźniona.
-No, no, no. Witamy panno... - Zaczął nauczyciel gdy ją zobaczył.
Rose wyjęła kartkę, która dostała od nauczyciela matematyki i położyła ją na biurku.
-Panno Rogers. Cóż za niespotykane imię... - Odparł wczytując się w kartkę. - Rozmaryn... (Rosemary znaczy rozmaryn.).
-Tak proszę pana.
-No cóż. Siadaj panno Rogers.
Rose usiadła w czwartej ławce pod oknem z dala od reszty klasy. Spojrzała na blat ławki. Były na niej rysunki i kilka podpisów uczniów, którzy najwyraźniej nudzili się na lekcjach.
Rozejrzała się po sali. Było w niej kilku uczniów. Zero dziewczyn. Rose przeklęła w duszy. Sama wśród facetów.
Ponownie popatrzała po klasie i coś ją zdziwiło. Nie dostrzegła Charliego. Odetchnęła z ulgą, ale wiedziała że on się jeszcze zjawi.
Wyciągnęła książkę i otworzyła stronę z zakładką.
Do klasy wszedł Charlie. Najwyraźniej biegł bo dyszał.
-I jeszcze jedna zagubiona sarenka w stadzie... Prawda panie Darrow. Cóż to się stało, że się spóźniłeś ? - Powiedział ze specjalnym sarkazmem nauczyciel.
-Trener zatrzymał mnie na korytarzu. Chciał o czymś ze mną porozmawiać, proszę pana.
-No dobrze, siądź już.
Charlie usiadł obok Rose. Tak samo jak w klasie matematycznej. Rose spojrzała tylko na niego i z powrotem spojrzała do książki. Miała nikłą nadzieje że nie zrobi nic głupiego przez co i ona będzie mieć kłopot.
Charlie wyrwał kartkę z jednego ze swoich zeszytów. Wyjął długopis, który udało mu się odzyskać od Pam. Napisał coś na kartce, starannie złożył i szybkim ruchem rzucił na ławkę Rose.
Rose odgięła kartkę. Było na niej napisane:
"Masz chęć spotkać się w kawiarni ''Without Gravity'' jutro o 17, by zacząć ten projekt ?"
Rose wyjęła swój długopis z kieszeni torby. Odpisała krótkim "Tak" i podała karteczkę Charliemu. Charlie ponownie coś na niej napisał, podał ją Rose. Po chwili położył ręce na ławce a na nich głowę. Rose po raz drugi odgięła kartkę. Po przeczytaniu, zgięła ją i wsadziła na sam koniec swojej książki.
Rose jeszcze raz powtórzyła sobie w głowie jedno zdanie które widniało na kartce:
"Czekając, na kogoś nawet bardzo długo,
Jeżeli jest dla nas ważny,
Czas wydaje się być tylko chwilą"