niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 10.

-Mówiłam Ci, żebyś mnie tak nie nazywał. Jestem Rosemary. Rose jeszcze przejdzie. -Powiedziała lekko się złoszcząc.
Frank zaśmiał się.
-Nazywam Cię tak od zawsze. -Zauważył.
-A ja od zawsze mówię Ci żebyś przestał...
Spojrzał na nią od góry do dołu.
-Nie mów że tak masz zamiar ratować świat? -Zapytał ironicznie.
Rose spojrzała na swój ubiór. Potem spojrzała na niego i ponownie na siebie.
-Przynajmniej jak przypadkiem poleje się krew nie będzie mi szkoda ciuchów od Vicciego.
Uśmiechnęła się uznając, że wygrała.
-Wiesz gdzie jest Charlie? -Spytał zanim winda ruszyła.
Rose wcisnęła przycisk z 6.
-Na 6 piętrze. Idź w prawo a potem w lewo. Tam będzie w 3 pokoju po lewej.
-Nie idziesz ze mną? -Zapytał podejrzliwie.
-Nie. Powiedziano mi się, że działający automat do kawy jest na 4 piętrze. - Odpowiedziała tak jakby właśnie mówiła jaka jest pogoda, wciskając jednocześnie przycisk z 4.
-Skąd wiesz gdzie jest Charlie?
-Spytałam przy okazji. Chciałam tam iść po dawce kofeiny.
Winda stanęła na 4 piętrze i Rose wyszła.
-Do zobaczenia później Frank! -Powiedziała na odchodne gdy drzwi zamykały się.
Skierowała się w stronę, która wskazała jej wcześniej pielęgniarka.
Przechadzała się chwile, aż w końcu trafiła do pokoju pielęgniarek na tym piętrze. Podeszła tam ponownie schylając się nieco.
-Dzień dobry. Szukam nastolatka po wypadku. Charlie Darrow. Powiedziano mi, że jest gdzieś tutaj.
Pielęgniarka odwróciła wzrok od papierów, spojrzała na nią chwilę, poprawiła okulary i zaczęła szukać jakiegoś świstka.
Rose zaczęła rozglądać się wokół siebie. Widziała jasnoniebieskie ściany korytarza z białym sufitem i gumolitem na podłodze.
Widziała małe, kolorowe rączki odbite na ścianach. Dodawało to życia korytarzowi.
-Wzdłuż korytarza, trzecie drzwi na prawo. -Kobieta pokazała palcem jeden z kilku korytarzy.
Rose spojrzała zaskoczona na pielęgniarkę. Ta uśmiechnęła się na moment i wróciła do przeglądania papierów.
-Dziękuje bardzo. -Powiedziała po chwili i odeszła, idąc w stronę wskazanego kierunku.

Rose stanęła przed drzwiami z numer 5. Wzięła głęboki oddech. Słyszała bardzo ciche równomierne pikanie maszyn i od czasu do czasu jeden nieco głośniejszy dźwięk.
Wypuściła powietrze z ust i chwyciła klamkę. Nacisnęła na nią i pchnęła drzwi. Przymknęła oczy, chroniąc się przed dużym promieniem światła.
Weszła do pomieszczenia i zamknęła drzwi. Powoli przyzwyczajała się do światła ale wciąż trzymając dłoń przy twarzy, szła niepewnie w stronę jakiejś postaci.
Zbliżając się coraz bliżej coraz mocniej zamykała oczy. W końcu gdy nic nie widziała, ostrożnie stawiając kroki. Zatrzymała ją przeszkoda.
Otworzyła oczy. Łóżko. Charlie. Chłopak patrzył w okno.
Gdy jego łóżko lekko poruszyło się, spojrzał w jej stronę.
-Charlie... -Szepnęła do niego, dotykając prawą dłonią jego twarzy.
Zaczęły jej lecieć łzy.
-Charlie ja tak bardzo cię przepraszam. -Kontynuowała, biorąc w lewą dłoń jego prawą, podpiętą do różnych maszyn, które ona z siebie wcześniej wyrwała. -Ja nie chciałam... To była moja wina. To przeze mnie ty jesteś teraz tu... Tak bardzo cię przepraszam... Charlie...
Chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
-Kto to jest Charlie? Kim ty jesteś?
Rose spojrzała na niego błagalnie ze łzami w oczach.
-To ja Rose. Musisz mnie poznać. Rosemary. Byliśmy w parku, przedtem w kozie. Mamy robić razem projekt. Pamiętasz? Musisz pamiętać. Charlie nie rób mi tego.
Charlie patrzył na nią. Patrzył jak coraz bardzie płacze. Jak coraz bardziej błaga.
A on nie pamiętał jej.
Ostatnie co pamiętałam to jazda na małym, trójkołowym rowerku przez polną drogę.
Był na spacerze z rodzicami. W pewnym momencie przyspieszył, uciekając od nich. Pochłonięci rozmową zauważyli to dopiero po chwili. Gonili go, śmiejąc się, a on próbował uciec. Wjechał na kamień, tylne kółeczko zablokowało się i Charlie przeleciał przez kierownicę. Samego upadku już nie pamięta.
A teraz leżał na szpitalnym łóżku, podpięty do kilku maszyn. Patrzył pustym wzrokiem tak do niego podobnym... Patrzył na Rose.
Jak błagała go. Starał sobie przypomnieć ją. Coś. Cokolwiek.
Ale bez skutku.

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 9.

Zaczęło mocniej padać. Rose nie mogła rozpoznać twarzy osoby, która przyniosła jej płaszcz. Za tą postacią ujrzała błysk. Potem nastąpił grzmot.
Rose kucnęła ze strachu. Ręce założyła na głowę. Lekko spanikowała. Tajemnicza postać podeszła do niej, dotknęła jej włosów, minęła ją i odeszła. Rose podniosła głowę i chciała pobiec za tą osobą ale znowu zagrzmiało i skuliła się jeszcze bardziej pod drzewem.
Nie był to jeden z najlepszych pomysłów.
Nie wiedziała ile tak przesiedziała. Deszcz ciągle padał, obijając się o nią. A ona ciągle tam była. Nie zwracała uwagi na ludzi obok.
Liczyło się tylko to aby burza się skończyła.
W oddali zaczęła słyszeć swoje imię. Uniosła głowę i wypatrywała osoby. Przez strugi deszczu widziała zarys osoby biegnącej w jej stronę.
Ciągle wykrzykiwała jej imię, które stawało się coraz głośniejsze i wyraźne. Poznała jego głos.
-Charlie... - Szepnęła
Nie wiedziała czemu ucieszyła się na jego widok. Powoli wstała, ocierając się o drzewo.
Zrobiła krok w jego kierunku. Był coraz bliżej.
Kiedy w końcu do niej dobiegł. Wyciągnął ręce i objął ją mocno.
Rose popłakała się. Wtuliła się w jego pierś. Tego właśnie potrzebowała. Kogoś kto jej pomoże. Kogoś kto ją uratuję. Kogoś... kogo pokocha...
-Skąd wiedziałeś ? - Spytała po chwili.
-Pamiętam jak mówiłaś, że nienawidzisz burzy, jak na zastępstwie z nauczycielką fizyki, rozmawialiśmy o wyładowywaniach elektrycznych.
-Ale skąd wiedziałeś, że tu jestem ?
-Widziałem z piętra jak wbiegłaś do parku. Potem zdałem się na instynkt.
Rose mocniej go przytuliła a on przeczesał jej mokre włosy.
-Po prostu chciałem Cię znaleźć.

Odwrócił się by ostatni raz zobaczyć Rose. Widział jak wstała, a po chwili obok niej był Charlie. Uśmiechnął się. Wszystko szło tak jak została zaplanowane. Odwrócił się, spojrzał przed siebie, a potem zniknął.

* * *

Charlie postanowił odprowadzić Rose. Zaczęli rozmawiać o wszystkim. Od ulubionych rzeczy po gust muzyczny.
On wolał ostre potrawy, a one słodkie. On wolał Rock, ona Jazz.
-Od rozmowy o jedzeniu zgłodniałem... Chciałabyś coś do jedzenia ?
Rose zastanowiła się chwilę.
-Może być hot-dog. O! Facet jest na drugiej stronie ulicy. - Zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę budki z hot-dogami, ciągnąć za rękę Charliego. - Chodź !
-Nie, czekaj! - Próbował odciągnąć Rose, ale już znalazła się przy krawężniku. - Auta!!! -Krzyknął.
Rose odwróciła się. Poczuła jak Charlie odciąga ją w drugą stronę przez co sam znalazł się na jej miejscu.
-Nie!!!
Charlie stał na środku ulicy. Zza zakrętu wyjechał samochód osobowy. Mężczyzna nie spodziewał się, że jakiś nastolatek nagle znajdzie się na drodze. W ostatniej chwili próbował hamować ale i tak to nic nie dało.
Auto uderzyło Charliego. Przez impet uderzenia odleciał kilka metrów w przód.
Rose patrzała na ten wypadek. Dłońmi zasłoniła twarz. Z przerażenia kucnęła.
Z daleka tylko słyszała krzyk kobiety, by ktoś zadzwonił po pogotowie, a chwilę później syreny pogotowia.

* * *

Rose odzyskała przytomność po kilku godzinach. Zemdlała pod wpływem szoku i uderzyła głową o chodnik. Nie otworzyła oczu. Słyszała ciche pikanie jakieś maszyny.
Zastanawiała się czemu tak potwornie boli ją głowa. Próbowała ułożyć sobie w głowie ostanie wydarzenia.
Zaczęła wyliczać w myślach.
Matematyka, równania, funkcja liniowa, y=ax+b, y=ax^2.
Sztuka, Hamlet, Szekspir.
Lunch, Kate, Joe, Grace, Frank.
Ogólnoobywatelskie, projekt.
Koza, książka, okno, Charlie...
Charlie!
Gwałtownie otworzyła oczy i poderwała się z miejsca. Zatrzymały ją kilka kabli i potworny ból w rękach. Wenflon i coś jeszcze. Maszyna zaczęła pikać z większą częstotliwością. 
Zaczęła wyrywać z siebie kable i małe rurki.
Wstała, czując przewiew na plecach. Odwróciła się i zobaczyła, że koszula którą ma na sobie, ma z tyłu wielką dziurę.
Rozejrzała się po pokoju i znalazła coś leżącego na łóżku wśród świeżej pościeli w identycznym kolorze. Wzięła to do ręki i okazało się tym samym fartuchem co ma na sobie. 
Założyła sobie to na tył i wyszła boso z sali.

Na korytarzu było dziwnie spokojnie. Kilku ludzi siedziało na krzesłach i rozmawiało. Pielęgniarki od czasu do czasu przechodziły z pokoju do pokoju. 
Nikt się nie przejmował osobą w dwóch fartuchach i z bosymi stopami.
Przeszła kawałek, ostrożnie stąpając i rozglądając się na boki... Po chwili przyspieszyła aż w końcu zaczęła biec, kurczowo trzymając fartuch, żeby przypadkiem nie pokazał za dużo.
Skręciła w jakiś korytarz i dobiegła do końca. Znalazła się w kolejnym koło wind.
Windy, pomyślała. Jak windy to i recepcja musi być...
Rozglądała się na boki. Skręciła w lewo i za szklanymi drzwiami zobaczyła pokój pielęgniarek. Podbiegła tam.
Gdy znalazła się przed długą ladą, schyliła się nieco by nie było widać fartuchów.
-Ymm. Przepraszam.. -Zaczęła niepewnie.
Jedna z pielęgniarek dyżurujących spostrzegła ją i podeszła do niej.
Rose palcami chwyciła ladę by nie stracić równowagi.
-Słucham słońce. -Powiedziała, uśmiechając się miło.
-Chciałam się spytać o nastolatka. Charlie Darrow. Wypadek. Gdzie go znajdę?
Pielęgniarka zamyśliła się. Zamknęła oczy intensywnie myśląc. 
-Jenny! -Krzyknęła. - Gdzie jest ten chłopak z wypadku?
Kolejna pielęgniarka wyłoniła głowę zza drzwi.
-A nie jest na intensywnej na 5? -Odpowiedziała pytaniem druga pielęgniarka.
Pierwsza zwróciła się ku niej.
-Znajdziesz go na 4 piętrze, w pokoju numer 5. Tam dowiesz się więcej.
Rose chciała zapytać jak tam dojść, ale gdy otworzyła usta, pielęgniarka uprzedziła ją odpowiedzią.
-Z wind druga w lewo do pokoju pielęgniarek.
Rose uśmiechnęła się.
-Dziękuje pani bardzo! -Krzyknęła odbiegając od lady.
Pielęgniarka chciała zwrócić jej uwagę, ale odpuściła sobie.
Wie ile może znaczyć dla kogoś osoba... Uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła się do innych pielęgniarek, zaczynając nowy temat.

Rose dobiegła do wind i w ostatniej chwili wbiegła do jednej tuż przed zamknięciem drzwi.
Odetchnęła z ulgą, zamykając oczy, ciągle trzymając fartuch. 
Zgięła się w pół i wyprostowała się. Otworzyła oczy i zobaczyła Franka w windzie.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Cześć Mary. -Powiedział starając się powstrzymać od śmiechu.

sobota, 1 czerwca 2013

Jakby goniła go śmierć...

Biegła jak najszybciej mogła. Torba, którą miała zarzuconą na plecy, wydawała jej się coraz cięższa. Stanęła. Rozluźniła dłonie i ramię torby wysunęło jej się z rąk. Usłyszała cichy huk za sobą.
Kucnęła i zaczęła wyrzucać wszystko z torby. Wzięła ze sobą dużo nie potrzebnych rzeczy. Nie sądziła, że będzie musiała je zostawić. Ponownie spakowała tylko jeden koc, ciepłą bluzę, zapałki, które i tak by nie zrobiły różnicy w ciężarze torby ale mogły być pomocne, kilka pierścionków i bransoletek.
Na szyje założyła naszyjnik z błękitnym kryształem. Szafir, który był bardzo cenny nie tylko pod względem ceny, ale znaczenia. Dzięki niemu ON przeżył. Tylko ona nie wiedziała gdzie teraz jest.
Zapięła zamek torby i tak jak wcześniej zarzuciła ją na ramię. Teraz była o wiele lżejsza.
Po chwilowym postoju ruszyła dalej. Obejrzała się za siebie i spojrzała na jej rzeczy zostawione na środku drogi. Przeklęła cicho. No nic. Odwróciła głowę i zaczęła biec.

* * *

On już tam był. Czekał na nie.
Podszedł bliżej krawędzi wielkiego klifu. Wtedy wiatr nasilił się. Jego włosy, które były średniej długości zafalowały za nim. Były jeszcze blond. Wciągu dnia ciągle miały ten kolor. Ten, który przypominał mu o tym kim był, co się stało i teraz kim on się stał.
Gdy wiatr ustał, przeczesał je ręką i ułożyły się tak samo idealnie jak przed tym gdy wiatr wprawił je w ruch.
Popatrzał w niebo. Słońce już zachodziło. W końcu nadejdzie ten moment. Czuł to.

* * *

Jenny szła spokojnie. W oddali było słychać jeszcze syreny policyjne, ale stawały się coraz cichsze. W końcu ucichły.
Jenny zastanawiała się dlaczego Annie mówiła, żeby była dla niej łagodna. Przecież to wszystko stało się przez tamtą dziewczynę. Nie mogła tego pojąć. Dlaczego wszyscy się odwrócili od rodziny i zaczęli służyć tej, tej, tej... Nie mogła znaleźć słów by to opisać. 
Pam... Tak bardzo nienawidziła tego imienia tak bardzo jak nienawidziła jej właścicielki...
Przez nagły napływ wściekłości i agresji, wzrósł jej poziom adrenaliny. Jej skrzydła dotychczas schowane, rozłożyły się i stały się jeszcze większe.
Łzy napłynęły jej do oczu. Dzisiaj miała go pierwszy raz spotkać. Od tak dłuższego czasu. Greg...
Była ciekawa jak bardzo się zmienił...
Pamiętała jak odchodził.

Wsiadł do wagonu, nawet się nie odwracając. Widziała, że płakał tak samo jak ona, ale starał się to ukryć. W końcu zniknął za zakrętem. Usłyszała gwizdek oznaczając odjazd pociągu.
Jej płacz coraz bardziej się nasilał.
Pociąg ruszył. On odjechał. A ona miała wrażenie, jakby goniła go śmierć
Kucnęła, chowając twarz w dłoniach. Ostatkiem sił popatrzała w tamtą stronę. Pociąg był daleko. Ledwo widoczny. Nawet nie zauważyła kiedy przejechał taką odległość.
Była tam przez jakiś czas. Zaczęło padać. Krople deszczu mieszały się z jej łzami, które spadały na posadzkę peronu.

Teraz starała się być silna. Otarła łzy i korzystając z tego, że jej skrzydła są rozłożone, uniosła się najpierw kilka centymetrów a potem nad korony drzew.
To był zdecydowanie szybszy sposób, ale zarazem niebezpieczniejszy. Ktoś mógł ją zauważyć, ale nie dbała o to. Odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła lecieć w stronę wyznaczonego miejsca.

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 8.

Frank otworzył drzwi do kawiarni "Blue Lips" przed Kate. Ta uśmiechnęła się, kiwnęła lekko głową i weszła do środka. Pomieszczenie było starannie urządzone. Było widać rękę kobiety.
Jasno błękitne ściany idealnie komponowały się z granatowymi zasłonami, które wisiały od samego sufity aż do podłogi. Na niektórych ścianach wysiały obrazy na których przeważały kolor jasnoróżowy i turkusowy.
Stoliki były okrągłe w kolorze brunatnym. Na każdym z nich był mały wazonik ze świeżymi kwiatami.
Frank pomógł zdjąć płaszcz Kate. Powiesił go na wieszaku i podszedł do Kate. Razem wybrali stolik pod oknem w rogu kawiarni. Przez szybę widać było główną ulicę.
Na stoliku przy którym usiedli były niebieskie stokrotki. Kate tak bardzo uwielbiała te kwiatki.
Gdy była dzieckiem razem z rodzicami jeździła na wieś w każde wakacje. Tam było dużo pól i łąk. Była za mała by pomagać, więc chodziła na polany i zbierały kwiaty. Robiła z nich wianki i bukiety.
Kiedyś doszła do nie znajomej jej polany. Wokół niej był las a na samym środku rosły tylko i wyłącznie niebieskie stokrotki. Potem nigdy już nie znalazła tego miejsca. Do tej pory miała ususzone kilka kwiatów.
-Jest tu pięknie. - Rzekła gdy wybrali dla siebie po kawałku ciastka i kawie.
-Chciałem Cię zabrać w najładniejsze miejsce jakie znam. - Uśmiechnął się do niej. - Wiedziałem, że lubisz kolor niebieski, więc gdy Cię zaprosiłem chciałem, żeby to było idealne miejsce dla nas dwojga.
-Masz rację. Jest idealne.
Kate wyciągnęła jednego kwiatka z wazonu. Zauważyła, że na jego płatkach jest biedronka. Wyciągnęła dłoń i biedronka weszła na jej palec.
-Wiesz... - Zaczęła cały czas wpatrując się w maleńkie zwierzę.
Kate obróciła dłoń gdy biedronka zaczęła dreptać wokół jej palców.
- Podobno błękitny to najsmutniejszy kolor.
Uniosła rękę lekko do góry i zwierzę odleciało.
-I myślę, że to prawda...
Frank popatrzał na nią zdumiony ale po chwili uśmiechnął się.
-To kolor łez prawda ? - Zapytał.
-Tak. - Kate uśmiechnęła się do niego.
Rękę, na której przed chwilą znajdowała się biedronka, położyła na blacie. Frank chwycił ją, wplątując palce w jej dłoń.
Przesiedzieli tak kilka godzin. Wciąż trzymając się ręce. Rozmawiali o różnych rzeczach. Mniej i bardziej ważnych.
Gdy zrobiło się ciemno Frank zaproponował Kate, że ją odprowadzi.
-Na pewno to nie będzie dla Ciebie kłopot ?
-Dla Ciebie ? Nigdy. Po za tym nigdy nie pozwoliłbym wracać Ci samej jak jest tak ciemno na zewnątrz. Martwiłbym się o Ciebie. - Powiedział Frank mocniej przytulając do siebie Kate.
-Dziękuje Ci. - Powiedziała dmuchając ciepłym powietrzem w wewnętrzną stronę jej dłoni.
-Za co ?
-Za to że jesteś tu ze mną. Za to że byłeś ze mną w tej kawiarni. Za to że siedzisz obok mnie na zajęciach biologii. Za to że jesteś.
Frank i Kate doszli do jej domu. Stanęli przed jej drzwiami ale Kate nie wchodziła do domu. Stanęli naprzeciwko siebie. Frank był nieco wyższy od Kate, więc ona spojrzała do góry.
-Nie musisz za to dziękować bo wtedy ja też bym musiał dziękować, że to ty stoisz tutaj naprzeciwko mnie.
Frank pocałował ją w czoło. Kate uśmiechnęła się. Stanęła na palcach by być na równi z jego twarzą i pocałowała go. Frank położył dłonie na jej biodrach a Kate zarzuciła ręce na jego szyje. Stali tak przez chwile (wymieniając się śliną- FU > <). W końcu Kate cofnęła się do tyłu. Uśmiechnęła się do niego i na pożegnanie pocałowała w policzek. Frank uśmiechnął się do niej i gdy tylko zamknęła drzwi odwrócił się i zaczął iść w stronę domu. Był bardzo zadowolony z tego spotkania. Przez całą drogę szedł z uśmiechem na twarzy.

* * *

-Nie... - Jęknęła. - Tylko nie horror. Błagam.
-Nie. Wcześniej oglądaliśmy jakieś romansidło, które wybrałaś.
-Ale ja się boje... Joe...
-Możesz się do mnie przytulić. A gdy coś będzie chciało Cię zaatakować to Cię obronie. - Powiedział i pocałował Grace w czoło.
Ta położyła się obok niego kładąc głowę na jego ramieniu. Ten ją objął i rzucił monetą tak by nacisnęła przycisk "Play" na odtwarzaczu i film zaczął się odtwarzać.
Film był stary, taśma zniszczona a obraz czarno-biały.
Wraz z rozwojem akcji, Grace coraz bardziej tuliła się do Joe i ukrywała twarz w jego klatce piersiowej. Zacisnęła dłoń, którą położyła na jego barku, tak że gdy Joe wziął ją i wplótł w nią palce, to na jego koszuli pozostało zagniecenie.
Gdy Grace w końcu zasnęła, Joe wyłączył film tak samo jak go włączył i wtulając się bardziej w dziewczynę, usnął.

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 7.

Charlie spał na ławce. Gdyby ktoś dobrze by się wsłuchał to usłyszałby jego równy oddech.  Wciąż leżał na ławce opierając głowę na rękach. Był odwrócony w stronę Rose. Nauczyciel udawał że go nie widzi jak śpi. Był on tak samo zmęczony i prawie usypiał, ale wciąż się wybudzał co chwile sprawdzając stan klasy.
Rose nie czytała już książki. Schowała ją do torby dawno temu. Jej dotychczasową czynnością było opieranie głowy o lewą rękę i patrzenie na Charliego. Sama się sobie dziwiła. Nie wiedziała czemu, ale jak Pam zaczepiła ją przy szafce i ostrzegła ją przed nim, zaczęła się bardziej interesować jego osobą.
Zastanawiała się czemu ktoś taki jak może być z Pam.
Rose spojrzała na zegarek. Jeszcze 20 minut. Oparła się o prawą ręką i spojrzała w okno. Wiatr z każdą chwilą stawał się coraz mocniejszy. Przez to, okno w klasie otwarło się, obijając się kilka razy o ścianę. Nauczyciel wstał i podszedł do niego. Trzasnął nim i szybko przekręcił klamką by okno zamknęło się.
Przez moment poczuła powiew wytworzony przez okno. Poczuła zapach deszczu. Była ciekawa czy ma parasolkę w szafce. I chyba znowu będzie musiała się nie źle namęczyć żeby otworzyć drzwiczki. Zastanawiała się jaką pójść drogą by jak najszybciej dojść do domu.
Popatrzała jeszcze chwilę na boisko i odwróciła w stronę Charliego. Zobaczyła, że patrzy na nią. Gdy zobaczył, że ona robi to samo uśmiechnął się.
Rose odwdzięczyła się uśmiechem a ona ruchem ręki pokazał na czoło. Rose dotknęła dłonią czoła i poczuła kosmyk luźno opadający na jej twarz. Odgarnęła go, zastanawiając się jak mogła go nie zauważyć. Charlie zaśmiał się. Wyciągnął rękę w jej stronę i ten sam kosmyk założył jej za ucho.
Rose zarumieniła się, a on tyko uśmiechnął się łagodnie.
A jej bardzo podobał się ten uśmiech. Nie wiedziała dlaczego.
Kilka dni temu mogła bo go minąć na korytarzu nawet nie podnosząc wzroku a teraz mogłaby godzinami patrzeć na jego uśmiech.
Uśmiech przy którym odsłaniał rząd białych zębów, jednocześnie tajemniczy i równie przyciągający.
Tak samo jak oczy.
A on myślał tak samo o oczach Rose. Dwa błękitne oceany, które zasłaniała długą grzywką.
Rose nie wiedziała co zrobić więc pierwsza odwróciła wzrok. Patrzała w jeden punkt na ścianie przed nią. Nie mogła zrozumieć co się właśnie stało.
Przyłożyła prawą dłoń do piersi na wysokości serca i objęła nadgarstek lewą ręką. Serce dudniło jej i przy każdej sekundzie zwalniało przywracając jego pracę do normalnego tempa.
-Już koniec waszej kary. Możecie się zbierać do domów. - Zarządził nauczyciel, patrząc na zegarek.
Rose w jednej chwili ocknęła się z chwilowego zatrzymania jakichkolwiek czynności i mocno chwyciła torbę.
Szybkim krokiem przeszła obok ławek oraz biurka nauczyciela i wyszła z sali.
Przyspieszyła kroku. Dotarła do szafki i podnosząc lekko trzęsącą się rękę chwyciła pokrętło. Przekręciła go parę razy i pociągnęła drzwiczki. Spojrzała do środka i wyciągnęła fioletową parasolkę. Trzasnęła drzwiczkami i ruszyła w kierunku wyjścia.
Minęła główną szkolną bramę, gdy zaczęło kropić.
Rose rozłożyła parasol i przyspieszyła kroku. Wbiegła do parku i mijając ludzi, uniosła parasol nad głowę. Stanęła dopiero w centralnej części parku, przy wielkim drzewie. Przykucnęła przy nim. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej.
Nie wiedziała co ma teraz zrobić. Do domu iść nie mogła, bo nie miała płaszcza i mogłaby się przeziębić. Kucała więc pod tym drzewem i zaczęła odtwarzać sobie cały dzień. Jak wstała, jadła śniadanie, szła do szkoły, dwie pierwsze lekcje.
Przypomniała sobie kawałek sztuki Hamleta, który dzisiaj przerabiała na lekcji sztuki przed przerwą na lunch.
"Biada podrzędnym istotą, gdy wchodzą
Pomiędzy ostrza potężnych szermierzy. "
Zastanawiała się jak można by było się z tym odnieść do prawdziwego życia.
Popatrzała przed siebie i ujrzała postać w ciemnym płaszczu z czarnym parasolem nad głową. Dostrzegła coś w rękach tej osoby. Rozpoznała swój szary płaszcz, który zostawiła w szkole. Wybiegła tylko z parasolką.
Wstała i podeszła bliżej. Wpatrywała się w tajemniczą osobę. Nie mogła jej rozpoznać.
-Dziękuje. - Powiedziała chwytając płaszcz.

* * *

Charlie wziął plecak na ramię. Stanął przed oknem. Zauważył jak Rose wybiegła ze szkoły. Chciał za nią pobiec, ale jednak ktoś go uprzedził.
Przez chwilę biegł, a przed samym parkiem zwolnił kroku.
Potem Chralie nie mógł go dostrzec przez korony drzew, które zasłaniały ścieżkę, gdy patrzało się z drugiego piętra. Poszedł przez klasę i wyszedł na korytarz.

* * *
Widziała jak za nią biegł. Może w końcu Rose odczepi się od Charliego jeżeli on z nią porozmawia.
Pam opierała się o drzwi.
Rose minęła ją jak wybiegała. On też. Wyprostowała się i weszła w głąb szkoły.
Podeszła do szafki i otworzyła ją. Zaczęła przeglądać jej zawartość. Wzięła z niej kilka zeszytów i włożyła do torby. Była nieco zdenerwowana przez Charliego i tą Rose. Wiedziała że Charlie ma za miękkie serce i każdy mógł to wykorzystać.
Trzasnęła drzwiczkami. Oparła się plecami o rząd szafek. Zaczęła myśleć o projekcie. Wiedziała, że nie mogła się z nikim zamienić. Nawet gdyby mogła nikt by raczej nie chciał.
Znała go od kilku lat. Nie to, że żałowała tej znajomości ale gdyby nie to, co kiedyś się stało...
Stare dzieje. Starała się zapomnieć, ale było coś przez co nie mogła tego zrobić.
Dotknęła dłonią swoją klatkę piersiową. Przez bluzkę wyczuła bliznę której tak bardzo się wstydziła...
Pionowa blizna która miała nie więcej niż 10 centymetrów, zaczynała się na wysokości piersi i kończyła przed pępkiem. Mogła bez problemów nosić bluzki i sweterki w dekoltem w "serek".
Po chwili odeszła od szafek i skierowała się w stronę wyjścia.

wtorek, 19 marca 2013

Stając naprzeciwko śmierci...

Speszjal rozdział for Jenny-chan

* ♡ *
Biegła jak najszybciej mogła. Mijała budynki, domy. Przebiegała przez czyjeś podwórka by jak najszybciej się tam znaleźć.
Nie przeszkadzał jej deszcz, który zaczął padać. Zgrabnie przeskakiwała kałuże. 
Wskoczyła na dość niski kosz na śmieci a potem na mur. Rozejrzała się po okolicy.
W końcu dostrzegła to czego szukała. Wielki biały dom, ogrodzony wysokim żywopłotem. Doskonale czuła jej zapach.
Pobiegła wzdłuż muru zeskakując na jego końcu. Wylądowała na podwórku naprzeciwko tego domu.
Spokojnym już krokiem podeszła bliżej. Wciągnęła powietrza. Tak. To był jej zapach. Tak dobrze jej znany i wszędzie rozpoznawalny. 
Jej nozdrza poruszyły się. Poczuła lekkie mrowienie na plecach. 
-Już czas. To ta chwila. - Powiedziała sama do siebie.
Z pleców zdjęła rzecz, z którą tak długo się oswajała. Przyłożyła lufę do nosa i wyczuła subtelny zapach prochu strzelniczego. Naładowała karabin.
Przez ten jeden dźwięk, poczuła jak traci grunt pod nogami. 
Wielkie, czarne skrzydła ze świstem rozłożyły się w powietrzu. Kilka piór spadło na trawnik.
Ponownie stanęła na nogach i spokojnym krokiem szła w kierunku domu. 
Ciągle patrząc przed siebie, minęła wejście na podjazd. Weszła na werandę przed domem. Lewą dłonią dotknęła framugi drzwi. 
Cofnęła się o kilka kroków i obróciła się o 90 stopni. Wymachnęła nogą i kopnęła w drzwi, które z wielkim hukiem rozsypały się a korytarzu. 
Domownicy szybko wstali z łóżek i skierowali się do miejsca hałasu. 
Pierwszy znalazł się tam jeden z lokajów.
-Przykro mi. Numerze jeden. - Powiedziała delikatnie uśmiechając się.
Wycelowała w jego stronę i oddała strzał. Trafiła w serce. Śmierć na miejscu. Przeładowała.

* * *

Na dźwięk wystrzału zerwała się z łóżka. Nie wiedziała co się dzieje. Pobiegła do szafy i ubrała się w pierwszą lepszą rzecz.
Do jej pokoju wbiegł jedna z pokojówek - Annie. Kazała jej szybko spakować najpotrzebniejsze rzeczy i uciekać. Zrobiła tak jak chciała. Słyszała w jej głosie strach i lęk. Nie przeciwstawiała się. Annie wyjęła jedna dużą torbę i pakowała ubrania i kilka koców. A ona szukała w zakamarkach swojego pokoju różnych kosztowności, które mogłaby sprzedać. Ale tylko na jednej rzeczy jej zależało. Na naszyjniku z błękitnym kryształem.

* * *

Zauważyła kolejne osoby zbierające się w holu. Strzelała do każdej, która stanęła jej na drodze. Przy każdym wystrzale liczyła. Numer jeden. Dwa. Trzy. 
Dziwiła się, że może być aż tyle służby w jej domu. Jak tak dalej pójdzie to będzie miała problem, bo mogą się zebrać policjanci i antyterroryści zanim skończy swoją misję.
Czekała aż on się pojawi. Będzie jej łatwiej. Tylko ile jeszcze będzie musiała na niego czekać ?
Co chwilę zadawała sobie to pytanie. Z każdą chwilą, z każdym strzałem jest coraz mniej czasu.
Ponownie przeładowała.
-Żegnaj. Numerze dwudziesty.
Oddała strzał między oczy. Mężczyzna padł na ziemię. Wszystkie osoby leżały martwe. Na razie nikt nie przybiegał, więc miała nadzieje, że to koniec.
Ostrożnie stąpała między ciałami.
W między czasie zablokowała spust. Wyciągnęła pusty magazynek i włożyła tam nowy, w pełni naładowany, który wyciągnęła z szerokiego paska swobodnie opinającego jej biodra. Na nim było jeszcze kilkadziesiąt magazynków i bomb. Tak, na wszelki wypadek.
Ominęła wszystkich i obróciła się do nich. Dotknęła ręką miejsca nad jej czołem. Wyczuła wianek z kwiatów, które w przeciwieństwie do jej czarnego stroju, były we wszystkich kolorach znanych ludzkości.
Zdjęła wianek i po kolei urywała kwiaty. W wianku brakowało dwudziestu. Miała je na dłoniach. Uniosła ręce na wysokości jej twarzy, a potem wypuściła powietrze tak, że wszystkie kwiaty wyleciały z jej dłoni. Jeden kwiat wylądował na sercu każdej zabitej osoby. Gdy wszystkie kwiaty znalazły swojego właściciela, zaświeciły się.
Tylko ona widziała jak ich dusze unoszą się ponad ciała. Obróciły się w jej stronę, uśmiechnęły się jakby jej wybaczając i znikły, rozpływając się w powietrzu.
Wbiegła schodami na górę. Mijała pokoje ale każdy który znajdował się za jej plecami, to nie był ten, którego szukała.
Ostatnie drzwi na końcu korytarza to były te których szukała. Jej skrzydła stały się większe pod wpływem rosnącej adrenaliny. Uniosła nogę i kopnęła ją w drzwi.
Widziała ją jak stała w oknie. Za nią stała jedna pokojówka z wielką torbą.
Annie wypchnęła dziewczynę za okno i rzuciła za nią torbę. Obróciła się w jej stronę i rozłożyła ręce tak jakby chciała bronić dziewczynę. Wiedziała że jej nie pokona, ale dawało to dziewczynie kilka chwil, które mogły uratować jej życie.
-A więc służba, zawsze będzie chronić swego pana. Nawet za cenę śmierci... - Zaczęła robiąc kilka kroków w jej stronę. - Prawda Annie ?
-Masz rację. Poprzysięgliśmy jej bronić do końca życia.
-Oh proszę Cię Annie. Mów mi po imieniu. Tak jak za dawnych lat. - Zaśmiała się.
Wyrwała jeden kwiat z jej wianka. Kwiat w kolorze białym. W kolorze niewinności i oddania.
-Ja... Nie mogę... Tego zrobić... Przykro mi...
-No cóż jak wolisz... - Przeładowała karabin. - Jakieś ostatnie życzenie, Annie ?
Milczała. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Wiedziała, że to koniec.
-Do zobaczenia. Numerze dwudziesty pierwszy.
Nacisnęła spust. Kula trafiła ją w klatkę piersiową.
-Bądź dla niej łagodna... Proszę... Jenny... - Wypowiedziała ostatnie słowa.
 Annie upadła na ziemie. Leżała z otwartymi oczami. Jenny podeszła do niej i prawą dłonią zamknęła jej oczy. Ucałowała ją w czoło i wstała. Pamiętała te dni jak były sobie bliskie. A potem nastały te dni.
Jenny dmuchnęła w kwiat, który miała w lewej dłoni. Wylądował na jej sercu. Cały rytuał się powtórzył.
Annie pojawiła się przed nią i popatrzała błagalnym wzrokiem. Poruszyła ustami jakby mówiąc: "Proszę" po czym znikła.
Jenny podeszła do okna. Widziała ją. Głęboko w lesie, biegła przed siebie potykając się o własne nogi i korzenie.
Spojrzała w prawo. Jej nozdrza poruszyły się. On tam był.
-Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Będę czekać w punkcie E. - Powiedziała cicho.
Wiedziała że ją usłyszy. Zawsze ją słyszał.
Spojrzała na Annie. Była wobec niej bardzo lojalna. Nie wiedziała dlaczego. Jak ona mogła ? Jak oni mogli ?
Stanęła na parapecie. Wyskoczyła przez okno. Rozłożyła skrzydła by nie zaliczyć twardego lądowania na ziemi. Delikatnie stanęła na ziemi. Popatrzała w przestrzeń po czym ruszyła przed siebie.
Skrzydła schowała by nie zwracać na siebie uwagi. Weszła do lasu. W oddali słyszała syreny wozów policyjnych i helikoptera.
Obróciła się w tamtą stronę i uśmiechnęła się. Zdążyła w samą porę. Spojrzała przed siebie i poszła w stronę tego miejsca, w którym wszystko miało się rozstrzygnąć.
Na zawsze.