sobota, 1 czerwca 2013

Jakby goniła go śmierć...

Biegła jak najszybciej mogła. Torba, którą miała zarzuconą na plecy, wydawała jej się coraz cięższa. Stanęła. Rozluźniła dłonie i ramię torby wysunęło jej się z rąk. Usłyszała cichy huk za sobą.
Kucnęła i zaczęła wyrzucać wszystko z torby. Wzięła ze sobą dużo nie potrzebnych rzeczy. Nie sądziła, że będzie musiała je zostawić. Ponownie spakowała tylko jeden koc, ciepłą bluzę, zapałki, które i tak by nie zrobiły różnicy w ciężarze torby ale mogły być pomocne, kilka pierścionków i bransoletek.
Na szyje założyła naszyjnik z błękitnym kryształem. Szafir, który był bardzo cenny nie tylko pod względem ceny, ale znaczenia. Dzięki niemu ON przeżył. Tylko ona nie wiedziała gdzie teraz jest.
Zapięła zamek torby i tak jak wcześniej zarzuciła ją na ramię. Teraz była o wiele lżejsza.
Po chwilowym postoju ruszyła dalej. Obejrzała się za siebie i spojrzała na jej rzeczy zostawione na środku drogi. Przeklęła cicho. No nic. Odwróciła głowę i zaczęła biec.

* * *

On już tam był. Czekał na nie.
Podszedł bliżej krawędzi wielkiego klifu. Wtedy wiatr nasilił się. Jego włosy, które były średniej długości zafalowały za nim. Były jeszcze blond. Wciągu dnia ciągle miały ten kolor. Ten, który przypominał mu o tym kim był, co się stało i teraz kim on się stał.
Gdy wiatr ustał, przeczesał je ręką i ułożyły się tak samo idealnie jak przed tym gdy wiatr wprawił je w ruch.
Popatrzał w niebo. Słońce już zachodziło. W końcu nadejdzie ten moment. Czuł to.

* * *

Jenny szła spokojnie. W oddali było słychać jeszcze syreny policyjne, ale stawały się coraz cichsze. W końcu ucichły.
Jenny zastanawiała się dlaczego Annie mówiła, żeby była dla niej łagodna. Przecież to wszystko stało się przez tamtą dziewczynę. Nie mogła tego pojąć. Dlaczego wszyscy się odwrócili od rodziny i zaczęli służyć tej, tej, tej... Nie mogła znaleźć słów by to opisać. 
Pam... Tak bardzo nienawidziła tego imienia tak bardzo jak nienawidziła jej właścicielki...
Przez nagły napływ wściekłości i agresji, wzrósł jej poziom adrenaliny. Jej skrzydła dotychczas schowane, rozłożyły się i stały się jeszcze większe.
Łzy napłynęły jej do oczu. Dzisiaj miała go pierwszy raz spotkać. Od tak dłuższego czasu. Greg...
Była ciekawa jak bardzo się zmienił...
Pamiętała jak odchodził.

Wsiadł do wagonu, nawet się nie odwracając. Widziała, że płakał tak samo jak ona, ale starał się to ukryć. W końcu zniknął za zakrętem. Usłyszała gwizdek oznaczając odjazd pociągu.
Jej płacz coraz bardziej się nasilał.
Pociąg ruszył. On odjechał. A ona miała wrażenie, jakby goniła go śmierć
Kucnęła, chowając twarz w dłoniach. Ostatkiem sił popatrzała w tamtą stronę. Pociąg był daleko. Ledwo widoczny. Nawet nie zauważyła kiedy przejechał taką odległość.
Była tam przez jakiś czas. Zaczęło padać. Krople deszczu mieszały się z jej łzami, które spadały na posadzkę peronu.

Teraz starała się być silna. Otarła łzy i korzystając z tego, że jej skrzydła są rozłożone, uniosła się najpierw kilka centymetrów a potem nad korony drzew.
To był zdecydowanie szybszy sposób, ale zarazem niebezpieczniejszy. Ktoś mógł ją zauważyć, ale nie dbała o to. Odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła lecieć w stronę wyznaczonego miejsca.